" I Rajd Dookoła Polski 1993" (lipiec 1993)
Pisząc z perspektywy 15 lat, dużo faktów, zdarzeń, ciekawych sytuacji umknęło mej pamięci. Były to zupełnie inne czasy, wolniejsze , bez komórek, z dużą ilością sponsorów. Ale rajd pozostał na nielicznych fotografiach, zapiskach i co najważniejsze głęboko w albumach do których zawsze mogę sięgnąć.
Postaram się choć w części odtworzyć atmosferę tamtych dni z pozycji uczestnika ( po raz pierwszy brałem udział w tak dużej imprezie) i ojca z dwójką dzieci 12 i 16lat. Komandorem rajdu był Marek Paul. Zgłoszonych 59 załóg,( w tym załogi na motocyklach, również z zagranicy!) 37 załóg , to zagraniczni uczestnicy rajdu. Do tego 4 wozy serwisowe, tak że rajd zapowiadał się bardzo poważnie i ciekawie. Pomimo otrzymania kluczy do mieszkania (bardzo długo oczekiwanego!!!) dzięki Markowi, postanowiłem jednak jechać - żona postawiła warunek- z synami. OK powiedziałem, szybko się spakowałem i zanim zdążyła zaprotestować, pojechaliśmy.
Zbiórka na ulicy Odrębnej, tam zebrały się wszystkie załogi, z tego miejsca, kolumną według nr. startowych pojechaliśmy na stadion X lecia. Tam wsiadamy do autobusów i jedziemy do Łazienek. Pogoda dopisuje, łazienki piękne i dopiero po zwiedzeniu wracamy na stadion, gdzie następuje uroczyste otwarcie rajdu przez prezydenta Warszawy, a prezentacji wszystkich uczestników rajdu dokonuje P. Szaja. Następnie kolumną jedziemy na plac Piłsudzkiego, gdzie odbędzie się przedwojenna konkurencja tzw. Gymhana. Polega na 7 punktach: wrzucić balonik pod parasol, przewieść mydło z miski do miski, przejechać kołami po desce, zadzwonić dzwonkiem, równoważnia, podjechać tak blisko do gumki, aby zadzwoniła trąbka ale by nie zerwać gumki, przejechać z kapturem na głowie. Jako jedyny zaliczyłem równoważnię, ale zerwałem gumkę i nie zaliczyłem jazdy na ślepo. W sumie 10 miejsce na tyle załóg i wykonanie tych zadań pierwszy raz w życiu, to chyba całkiem nieźle. Później wystawa na rynku Nowego Miasta z poczęstunkiem i powrót do bazy. Dzień pierwszy został zakończony.
13.07.1993 wyruszamy w drogę, poruszamy się dość wolno bo Warszawa wpada w wibrację. Postanowienie jest takie aby dojechać do mety!! Poruszamy się pojedyńczo, lub w grupach. Celem jest Kazimierz Dolny i pierwszy nocleg poza domem. W Kazimierzu oczywiście wystawa na rynku. Nocleg na kempingu( a muszę dodać że były dwie wersje - namiotowa i hotelowa- ja oczywiście wybrałem namiotową) i tu po raz pierwszy mieliśmy okazję rozbić namiot, który z wielkim trudem kupiliśmy tuż przed rajdem. Ognisko i rozmowy do późna zakończyły pierwszy dzień rajdowy.
14.07.93. Jedziemy prowadząc grupę trzech samochodów o zbliżonych prędkościach BNC, Forda A i Chevroleta, drobne kłopoty ze znalezieniem stacji benzynowej, zostały pokonane i tak w Sandomierzu wylądowaliśmy na rynku. Po obiedzie jedziemy do Łańcuta. Samochody ustawiamy na dziedzińcu pałacowy, namioty rozstawiamy na boisku szkolnym i po zwiedzaniu powozowni, udajemy się na degustację leżajskiego piwa. Spanie po tak ciężkim dniu przychodzi bardzo szybko!! Następnego dnia pobudka, poranna toaleta i dalej w drogę. Po drodze zwiedzanie skansenu, i tu drobna awaria. Rolls-Royce, na polnej drodze urwał kolektor. Załogi serwisowe stanęły na wysokości zadania, znalazły w Łańcucie, warsztat, w którym pracował mechanik dobrze znający te samochody( pracował chyba w Anglii, w warsztacie naprawiającym te samochody i mający calowe klucze) przez noc naprawił samochód, a jego rodzina ugościła kierowcę samochodu. Następnego dnia udał się z nami w dalszą drogę!! My tymczasem, jedziemy do Bukownicy, gdzie rozbijamy namioty na Campingu, i szykujemy się do kolacji.
Następny dzień jest dniem wolnym. Ale zwiedzania ciąg dalszy. Jedziemy do Cichej, skąd kolejką beskidzką robimy pętle, zwiedzając przepiękne okolice. Po powrocie czeka nas niemiła wiadomość, wśród zaparkowanych samochodów, zabrakło Autouniona, który stoczył się do potoku z 5 metrowej skarpy i zatrzymał się na dachu (nie zaciągnięty ręczny, w samochodzie z silnikiem dwusuwowym, zemściło się!!). Marek Paul skoczył do potoku by wyłowić płynące rzeczy z samochodu, a później doprowadził do wyciągnięcia samochodu (trzeba było pokonać 100 metrów i usunąć większe kamienie). Niestety samochód brał udział w rajdzie, ale już tylko na lawecie. Po tych emocjach, płyniemy statkiem po Solinie, gdzie czeka na nas pieczeń z barana i ognisko. Powrót nie był sympatyczny, bo w ulewie i ciemnościach. Dzień pełen wrażeń nareszcie dobiegł końca. Zasypianie w ulewie następuje bardzo szybko, chociaż wilgoć jest wszędzie ( zdrowie nam dopisuje i humory też). Niestety tylny most w mojej Warszawie staje się coraz głośniejszy ( może dojedzie??).
Następne dni, to Stary Sącz i muzeum Nafciarstwa, Szczawnica i spływ Dunajcem i Zakopane gdzie zatrzymujemy się na dwa dni. Niestety most jest taki głośny że jazda dalej staje pod dużym znakiem zapytania. Ponieważ o moim problemie wiedzą uczestnicy rajdu, dość szybko dochodzi do mnie wiadomość o Warszawie, która stoi i jest nieużywana.Z kolegami motocyklistami udajemy się pod wskazany adres. Jest cała i kpl. Teraz tylko przekonać właściciela żeby sprzedał nam tylny most. Po krótkich targach udaje się. Warunek - sam muszę sobie go wymontować. A to już nie problem i następnego dnia mogę go wymienić. Oczywiście trudności jakie przy tym powstały, udało się pokonać i można było jechać dalej. W tym samym czasie u Szai w DKW, padł silnik. Czekał na dostawę drugiego z Warszawy (jechał w Maluchu!!!). Te dwa dni przerwy wykorzystaliśmy jako serwis. Sensacja jaką wzbudziliśmy remontując samochody w warunkach polowych była olbrzymia!!. I tak kolejny dzień minął.
Powoli rajd dobiega końca. Z Zakopanego jedziemy do Wieliczki, gdzie zwiedzamy kopalnię soli i tam na dole jemy kolacje słuchając kapeli.
22.07.1993 nareszcie jest dniem wolnym. Robimy co chcemy!! Jednym słowem odpoczynek. Ostatni cel to Ojców i Ujazd, gdzie rozbijamy namioty na dziedzińcu Zamku i ucztujemy do późna w nocy. Poranek, pakowanie się i powolny powrót do Warszawy, gdzie na Stadionie X lecia nastąpiło uroczyste zakończenie rajdu.
Powrót do bazy na Odrębną i tu kolejna niespodzianka - ukradziono dwa holowniki zagranicznych załóg. Co za wstyd!! Wieczorem bal komandorski, wręczenie upominków ( załodze Autouniona wręczono podobny model, samochodu jaki uległ uszkodzeniu, oczywiście do remontu, ale nie uszkodzony blacharsko ) i serdeczne pożegnanie z wszystkimi uczestnikami I Rajdu Dookoła Polski.
I tak oto dobiegła końca letnia przygoda obfitująca w wiele ciekawych sytuacji. Na pożegnanie były zapewnienia o wspólnym spotkaniu na kolejnej edycji Rajdu w 1995 roku oraz adnotacje prasowe. P.S.
Komandor rajdu: Marek Paul